środa, 22 stycznia 2014

Wehikuł czasu, to byłby cud...

Zacznę od tego, że czas mija za szybko i ja stanowczo nalegam czasie ZWOLNIJ ! Ledwie zdążyłam nacieszyć się ciążą (uwielbiałam ten stan), a już urodził się Mały Kawka. Oczekiwałam go z wielką radością, ale jak był w brzuszku było to tak niesamowite, cudowne i zarazem dla mnie niepojęte zjawisko, że chciałam aby trwało jak najdłużej. Każde szturchniecie, każdy kopniaczek, fikołek czy czkawka nie do opisania. Dziewięć miesięcy ciąży tylko mignęło mi przed oczami. Lekarze przepowiadali, że Kawek na pewno urodzi się dwa tygodnie po terminie więc z niczym się nie śpieszyłam. Na świecie pojawił się jednak niespodziewanie (można nie spodziewać się dziecka będąc w 9 m-c ciąży ;)) bo tydzień przed terminem.  Był piątek, słońce właśnie zaczęło witać dzień, a  ja wraz z nim przywitałam się z moim synkiem już po właściwej stronie brzuszka. Od tej pory mój czas biegnie jeszcze szybciej. Dzień za  dniem przelatuje mi tylko koło nosa, a ja staram się chłonąć każdą chwilę. Chcę zapamiętać jak najwięcej. Jego pierwszy płacz i pierwszy uśmiech już w szpitalu. Nasz powrót do domu i to jak topił się w ubrankach bo przecież urodził się taki malutki. Te tycie rączki i stópki. Dźwięk przytulanki, która towarzyszy mu od pierwszych dni. Wieczorne pluskanie i codzienne spacery. Pierwsze „pogawędki” Cały ten czas gdy uczymy się siebie nawzajem.


Wszystkie te wspomnienia staram się zapisać jak tylko potrafię. Na papierze, fotografiach a przede wszystkim w sercu. Gromadzę je by nie zapomnieć bo wiem, że moje prośby na nic i czas nie zwolni nawet na malutką chwilkę.

"Wehikuł czasu, to byłby cud..."


























Niestety większość zdjęć z pierwszych trzech miesiąca życia mojego synka usunęłam przypadkiem przy zgrywaniu na dysk. Zachowały się te z telefonu i od rodziny.Dlatego jeszcze bardziej żal...:( 

czwartek, 2 stycznia 2014

Tak mnie wzięło na ckliwości

Mam szczęście. Doświadczam w swoim życiu przyjaźni. Gdzieś przeczytałam, że są takie wydarzenia, które przeżyte wspólnie muszą zakończyć się przyjaźnią. Przegrzebując moje „pudełko wspomnień” (czerwony karton z Ikea, przeżył ze mną sześć przeprowadzek w tym cztery studenckie, przez co ledwo się trzyma) stanowczo stwierdzam, że coś w tym jest. Przeglądając te wszystkie skarby gromadzone latami, wspominam z uśmiechem mnóstwo wspaniałych chwil, które połączyły nas w przyjaźń.
To harcerska przygoda połączyła mnie w przyjaźni, a później miłością z moim Kawką. Wspólne biwaki, zloty, rajdy. Ślub też był harcerski z czerwonymi koralami jak mówi tradycja i „harcerską miłością”. Teraz wspólnie budujemy nasze życie mając i przyjaźń i miłość i nasze największe szczęście – małego Kawkę.
Przyjaźń siostrzana, to zupełnie inna przyjaźń. Któż może znać mnie lepiej. To ona wymyślała dla mnie najlepsze bajki na dobranoc i uczyła rysować księżniczki. Zawsze kryła mnie przed rodzicami i gdy trzeba było usprawiedliwiała wagary. Doradzała w każdej sprawie. Wiele lat dzieliły nas tysiące kilometrów, mimo to zawsze mogłam na nią liczyć i tak jest do dziś, z tą różnicą, że już jest blisko.
Przyjaźnie z dziecięcych lat, ze szkolnej ławki, z harcerstwa, z czasów studenckiego życia. Przyjaźnie, te na chwilę i te, które zostają na całe życie. Każda z nich daje mi coś od siebie i coś po sobie zostawia. Każda jest inna. Każda wyjątkowa.

Cieszę się, że mimo kilometrów i nadmiaru obowiązków czasami udaje nam się znaleźć dla siebie chwilę lub dwie.


Kotu udaje, że jest tygrysem i pilnuje mych skarbów :)